Archiwum

Archive for Listopad 2009

„Sól i Szafran” Kamila Shamsie

Na taką książkę miałam ostatnio ochotę i takiej potrzebowałam. „Sól i Szafran” Kamili Shamsie jest zarówno egzotyczna jak i uniwersalna; na tyle lekka, żeby sprawiała niekłamaną przyjemność bez zbytniego wysiłku, na który ostatnio ciężko byłoby mi się zdobyć, a jednak poruszając kilka istotnych tematów; aż wreszcie dość cienka, więc przeczytałam ją szybko, co też mi odpowiada w obecnej chwili. Nawet odeszłam od czytania wyłącznie w środkach komunikacji, do czego ostatnio się ograniczyłam, przyznaję ze wstydem. Ponieważ jednak w przyszły czwartek wreszcie będę musiała zaprezentować nieistniejący fragment mojej pracy magisterskiej oraz równie nieistniejące badanie, po tym dniu moja sytuacja czytelnicza powinna się zdecydowanie poprawić… Na to liczę, a tymczasem polecam „Sól i Szafran”!

Aliya pochodzi z szacownej rodziny Dard-e-Dilów, która poza swoim szlachectwem i mnogością niezwykłych członków rodziny, wyróżnia się także klątwą „nie-całkiem bliźniąt”. Choć uwielbiają opowiadać najróżniejsze historie o swoim klanie, a anegdotami i moralitetami sypią jak z rękawa, pewnych spraw nie chcą poruszać nawet między sobą. Na przykład odejścia Mariam, ukochanej kuzynki Aliyi lub też rozłamu rodziny na skutek Podziału pomiędzy Indiami i Pakistanem. Aliya pragnie zrozumieć historię rodziny i rozwikłać tajemnicę Mariam. W dodatku poznaje pewnego Pakistańczyka, który dawno już nie był w ojczyźnie i nie w pełni zdaje sobie sprawę z panujących tam podziałów. Aliya jest nim zafascynowana, ale wzniesienie się ponad uprzedzenia nie jest takie proste. Choć każdy chce widzieć siebie jako osobę tolerancyjną, otwartą, a nawet światową, pewne rzeczy są w podświadomości zakorzenione wyjątkowo głęboko i zerwanie z nimi wymaga nie lada wysiłku, o ile w ogóle jest tak do końca możliwe…

„Sól i Szafran” dotyka zarówno uniwersalnych prawd o życiu człowieka, nie popadając przy tym w moralizatorstwo lub zbytni patos. Nastrój w książce jest odpowiednio wyważony, jak przyprawy w potrawach przyrządzonych przez genialnego kucharza, Masooda. To właśnie jedzenie stanowi pewien punkt odniesienia i główną metaforę książki. W życiu nie może zabraknąć ani wyrafinowanego szafranu, ani pospolitej, ale jakże ważnej soli. Poza tymi ogólnymi refleksjami, Shamsie dotyka także problemu podziału i rozłamu, jaki nastąpił w momencie utworzenia się Pakistanu. Moja wiedza o tym kraju woła o pomstę do nieba, z chęcią więc podczas czytania korzystałam także z innych źródeł, żeby ułożyć sobie tę historię w głowie, choć autorka podaje konieczne minimum w swojej książce, w bardzo przystępny i ciekawy sposób. Rodzina Dard-e-Dilów przeżywa rozłam z momentem utworzenia się dwóch państw, a może było to jedynie jedyne możliwe zwieńczenie wydarzeń, które miały miejsce już jakiś czas temu? W klanie panuje wiele uprzedzeń i norm dotyczących etykiety, zmieniających się z pokolenia na pokolenie, ale wciąż głęboko zakorzenionych w umysłach członków rodu. Czy takie są właśnie dzisiejsze Indie i Pakistan?

Kamila Shamsie urodziła się i wychowała w Pakistanie, w Karaczi, po czym wyjechała na studia do Ameryki. Pochodzi z rodziny o literackich tradycjach, więc łatwo można sobie wyobrazić, że w jej domu opowiadało się dużo historii i przywiązywało wagę do książek. Być może dzięki temu Shamsie stała się wspaniałą gawędziarką, a jej pisanie ma niezwykły urok. W prostych słowach potrafi opisać głębokie uczucia, z humorem odnosi się do najrozmaitszych wydarzeń w ludzkim życiu. Bardzo dobrze mi się „Sól i Szafran” czytało, polecam więc każdemu, a sama z chęcią sięgnę po inne książki tej autorki.

Moja ocena: 5/6
Kamila Shamsie, „Szafran i Sól” (Red Horse, 2008)

Siedem kolorów tęczy, Monika Sawicka

Książkę “Siedem kolorów tęczy” Moniki Sawickiej dostałam od wydawnictwa Magia Słów z propozycją zrecenzowania. Dawno nie czytałam żadnej obyczajowej polskiej książki, więc wiedziona ciekawością chętnie przystałam na tę propozycję. Zawiodłam się jednak sromotnie. Powieść ta jest po prostu straszna, choć w zamierzeniu miała być romansem lub komedią, ale na pewno nie horrorem…

We wstępie do książki autorka zapewnia, że trzymana przez nas w rękach powieść jest prezentem i znajdują się w niej dwie historie; zwraca się do czytelnika: „Dostajesz prawdę absolutną”. Dość odważnie jest twierdzić takie rzeczy na temat własnej pracy, niemniej jednak dalej ciekawa byłam, jaka ta książka będzie. Niestety, już po kilku pierwszych stronach zorientowałam się, że nie mamy z Moniką Sawicką podobnych upodobań. Dedykacja dla Janusza L. Wiśniewskiego, fragment piosenki Andrzeja Piasecznego, półnagie zdjęcie autorki… Cóż, wstęp to wstęp, wzięłam się więc za czytanie samej powieści i przyznaję ze smutkiem, że było naprawdę ciężko. Zamiast obiecanych dwóch powieści w jednej, nie otrzymujemy ani jednej dopracowanej historii. Losy dwóch kobiet, pozornie w ogóle ze sobą nie związane, przerywane są co i rusz cytatami (i to dość długimi) z książek Whartona, Coelho, fragmentami piosenek (Piasek, Paulla), listami Sobieskiego do Marysieńki, cytatami z poradników dla par i wreszcie wypisami ze stron internetowych wszelkiej maści. Wreszcie, w książce znajdziemy opowiadania konkursowe różnych autorów… Być może miało to nadać powieści rys postmodernistyczny, ale w morzu tych wszystkich cytatów główna fabuła książki rozmywa się i nie potrafi zainteresować. Wprowadzenie korespondencji jako formy komunikacji między bohaterami (czytelnikowi od razu pojawia się w głowie wielki napis: „Samotność w sieci”) nie polepsza sprawy.

Fabuła pokrótce rysuje się następująco: jedna pani wyjeżdża na upojny urlop do Turcji, gdzie zaprzyjaźnia się z dwiema szalonymi kobietami i poznaje Turka (określany dalej przez bohaterkę jako Mr. Perfect), któremu przy pierwszym spotkaniu kładzie rękę na rozporku, a na drugim uprawiają seks oralny w pędzącym samochodzie (gdyby czytali „Amerykańskich bogów” Gaimana, wiedzieliby czym to grozi…), która to scena erotyczna była opisana po prostu obrzydliwie („Mr. Perfect dochodził do siebie po tym, jak doszedł. Miał po czym, bo [nie chwaląc się] mogę wyssać gwoździa z deski”). Następnego dnia pani wraca do Polski i nie wie, jak dalej ma potoczyć się ta znajomość. Druga bohaterka natomiast jest kobietą cierpiącą, która poznaje tajemniczego mężczyznę przez Internet i korespondując z nim powoli się do niego przywiązuje (mrugnięcie do J. L. Wiśniewskiego numer 2). Co łączy obie te historie? Dowiecie się, jeśli przebrniecie przez 458 stron…

Historie dwóch kobiet są oczywiście pełne dramatyzmu, miłości, żartów słownych oraz odwołań do współczesności. Mogłoby być całkiem interesująco, gdyby autorka zadbała o większy realizm i zrezygnowała z na siłę wprowadzanego humoru. Wypowiedzi bohaterek mają być zabawne, ale powtarzanie co i rusz popularnych lub wymyślnych powiedzonek nie wystarcza. Sawicka balansuje między dosłownym, mocnym językiem a niezwykle uduchowionymi fragmentami na temat duchowości, karmy, poszukiwaniu szczęścia, znaczeniu cierpienia i miłości. W założeniu po lekturze książki powinniśmy być bogatsi o nowe spojrzenie na świat, powinniśmy się bardziej kochać i dążyć do szczęścia. Efekt jest taki, że raczej wznosimy oczy ku niebu i zastanawiamy się, czy nie szczęśliwsi bylibyśmy odkładając tę książkę jak najdalej i zajmując się czymś innym…

Podsumowując, jeśli ktoś jest fanem Whartona, Coelho, Piaska, czy Janusza L. Wiśniewskiego, może po książkę sięgnąć i być może znajdzie w niej coś dla siebie. Ja niestety wymienionych wyżej panów naprawdę nie toleruję, więc i mój odbiór powieści był mocno negatywny. Dawno już nie czytałam książki, która by mi się tak nie podobała…

Moja ocena: 1/6
Monika Sawicka, „Siedem kolorów tęczy” (Magia Słów, 2009)

Kubek czy filiżanka? Kubek!

Zostałam zaproszona przez Granatowekorale do przedstawienia mojego ulubionego naczynka, z którego piję herbatę. Gdyby ktoś był zainteresowany, to zapraszam na ten jakże oryginalny i uroczy blog, Kubek czy filiżanka.

Kategorie:zabawa Tagi:

„Cisza jest dźwiękiem” Juli Zeh

Cisza jest dźwiękiem

Odkąd pamiętam słowa Bośnia i Hercegowina kojarzyły mi się z wojną, czołgami i wiadomościami w telewizji, które oglądali rodzice, a ja jako mała dziewczynka zerkałam im przez ramię, nic nie rozumiejąc, ale zapamiętując tę nazwę, głównie dlatego, że była podwójna. Od tamtej pory poznałam trochę historii świata, geografii i historii konfliktów międzynarodowych, ale siadając do lektury książki-reportażu Juli Zeh zdałam sobie boleśnie sprawę, jak pełna dziur jest ta wiedza. Musiałam na szybko doczytywać, doszukiwać się informacji, wstydząc się własnej ignorancji. Chciałam zrozumieć, o co właściwie chodziło i nadal chodzi. Takie mniej więcej odczucia pokierowały autorkę na Bałkany. „Cisza jest dźwiękiem” to zapis wydarzeń i refleksji, jakie stały się jej udziałem, gdy sama ze swoim psem podróżowała po Bośni. Powstała książka bardzo ciekawa, która wciąż jednak stawia więcej pytań, niż daje odpowiedzi.

Autorka jest także główną bohaterką książki i to się czuje. To nie opis Bałkanów jako takich, relacji ludzi, zapisków historycznych i cytatów z dzieł literackich. To Bośnia widziana oczami Juli Zeh, młodej kobiety z Europy Zachodniej, która na cel postawiła sobie odkrycie tej części Europy dla siebie. Czytając recenzje tej książki w różnych miejscach stwierdzam, że taka postawa może drażnić, ale dla mnie była wielkim plusem książki. Zeh próbuje sama odpowiadać na pytania, nie zadowalając się tym, co słyszy od dziennikarzy i korespondentów z innych części Europy, a to co widzi opisuje przez pryzmat własnej wrażliwości, skojarzeń i związków z nowopoznanymi ludźmi. Sięgając po książkę o kraju, który wojna wyniszczyła, można spodziewać się tekstu dość brutalnego, uduchowionego, opowiadającego o okrucieństwie i wzruszającego. „Cisza jest dźwiękiem” porusza i to dogłębnie, ale w sposób trochę inny, niż można by się było tego spodziewać. Zeh nie chce gloryfikować Bośni. Nie chce obdarzyć jej uczuciem tylko dlatego, że została zniszczona przez wojnę, tak jak nie zgadza się na lubienie osoby dlatego, że jest niepełnosprawna. Chce zrozumieć, na czym naprawdę polega życie w Bośni, jacy są Bośniacy, co robią tam inni Europejczycy, jak można pogodzić piękno przyrody z brutalnością człowieka. Stara się nie oceniać tego, co widzi, ale uczucia, jakie budzą w niej napotkane obrazy nie mogą pozostawić jej obojętną. Zeh opisała to wszystko pięknym językiem. Chwilami uderza słowami prosto z mostu, gdzie indziej pisze niemal poetycko, obrazowo i niezwykle sugestywnie.

„Cisza jest dźwiękiem” to książka zdecydowanie warta polecenia i spędzenia nad nią każdej minuty. Wzruszyła mnie, dała do myślenia i zostawiła z wieloma nowymi pytaniami. To portret Bośni oczami silnej i wrażliwej młodej kobiety. Każdy kto lubi dobre reportaże, powinien to przeczytać. Zapada w pamięć i im dłużej się o niej myśli już po przeczytaniu, tym bardziej się podoba.

5,5/6
Juli Zeh, „Cisza jest dźwiękiem” (Znak, 2004)

„Przerwana lekcja muzyki” Susanna Kaysen

Ostatnio jakoś nie miałam melodii do czytania. Czasem po prostu tak mam, zupełnie nie mam nastroju na książki, a te, które próbuję czytać porzucam w połowie (albo kiedy dzieli mnie jeden rozdział od końca…) – na szczęście zazwyczaj do nich powracam, kiedy już ten dziwny nastrój mi przechodzi. Ostatnie dwa tygodnie tak mi właśnie minęły, czym innym się zajmowałam i gdzie indziej produkowałam, ale wracam do, mam nadzieję w miarę regularnego, pisania :) Póki co nie mam do recenzowania nic nowego, ale zaległości całe mnóstwo, więc jest z czego wybierać.

plm

Mając około 15 lat obejrzałam film „Przerwana lekcja muzyki” i zrobił on na mnie olbrzymie wrażenie. Czułam, że mogę identyfikować się z bohaterką, że rozumiem wiele jej uczuć i myśli. Z czasem o filmie właściwie zapomniałam, ale kiedy zobaczyłam książkę Susanny Kaysen, na której podstawie powstał ów film, postanowiłam ją wypożyczyć i sprawdzić, czy ta historia wciąż do mnie trafia.

Kaysen napisała książkę do pewnego stopnia autobiograficzną, choć nie jest ona jedyną jej bohaterką. Autorka spędziła niemal dwa lata w szpitalu psychiatrycznym, gdzie poznała wiele innych dziewcząt cierpiących na rozmaite zaburzenia, spotkała się z prawdziwymi dramatami i zabawnymi sytuacjami, które postanowiła opisać. Książka stanowi taki właśnie zbiór luźno powiązanych ze sobą historii, nie ma konkretnej fabuły, nie są to też chronologiczne zapiski. Raczej wspomnienia, kilka refleksji, obraz życia w szpitalu psychiatrycznym i ciężka droga do „normalności”. Książka napisana jest potocznym językiem, chwilami dość mocnym, pełnym ironii i goryczy.

Po latach Susanna Kaysen uzyskała dostęp do swojej kartoteki ze szpitala McLean (w którym przebywały także takie znakomitości jak Sylvia Plath, Robert Lowell, Ray Charles oraz James Taylor) i dopiero wtedy dowiedziała się, że skierowano ją tam z diagnozą „osobowość pograniczna”. W rozważaniach pod koniec książki autorka stawia pytanie, co to właściwie są zaburzenia osobowości i czy skierowując ją do zamkniętego szpitala, lekarz wyrządził jej krzywdę nie do naprawienia. Czy przekłamaniem byłoby stwierdzenie, że większość młodych ludzi w pewnym wieku przeżywa pewne zaburzenia osobowości? Mniejsze, większe, ale to właśnie nazwać można okresem dorastania. Choć Kaysen nie daje jasnej odpowiedzi na stawiane przez siebie pytania, kiedy przypominam sobie moją niezachwianą pewność, że rozumiem główną bohaterkę filmu, mogę się z nią zgodzić.

„Przerwana lekcja muzyki” to króciutka książka o fragmentarycznej budowie, którą można czytać po kawałku lub też skończyć w jeden wieczór. Nie odkrywa Ameryki, ale stawia kilka naprawdę ciekawych, ważnych pytań. Podejrzewam, że czytając ją będąc w wieku autorki odbiór książki staje się dużo bardziej emocjonalny i głęboki, ale nawet mając „zaburzenia osobowości” już za sobą, warto ją przeczytać. Zwłaszcza, że w dzisiejszym świecie większość problemów dostaje poważne, psychologiczne nazwy, a odpowiedzialność za pomoc w ich przypadku przerzucana jest z rąk do rąk. O tym też opowiada „Przerwana lekcja muzyki”.

Susanna Kaysen, „Przerwana lekcja muzyki” (Zysk i S-ka, 1996)