Archiwum

Posts Tagged ‘booker prize’

Z miłości do literatury, o miłości i literaturze

Ostatnio moje książkowe wybory są w większości udane. Choć wciąż mam problemy z utrzymaniem chronologii na blogu, to poza drobnymi wyjątkami naprawdę nie mogę narzekać. Tak stało się też w przypadku „Opętania” A.S. Byatt, które bez przesady mogę nazwać literacką ucztą i to w podwójnym sensie. Książkę postanowiłam przeczytać po tym, jak dostała ona nagrodę Bookera i przeczytałam same jej pozytywne recenzje. Już widzę, że z chęcią nie poprzestanę na tylko jednej książce autorstwa pani Byatt, zostałam bowiem całkowicie oczarowana.

O ile opisywane przeze mnie niedawno „Odkrycie nieba” Mulischa zachwycało mnogością wątków i treści, w „Opętaniu” dużo łatwiej wskazać główne tematy – miłość i literatura. A także wszelkie kombinacje: miłość do literatury, miłość literacka, literatura miłosna… Badacz literatury, a dokładniej twórczości (fikcyjnego) poety Randolpha Henry’ego Asha, Roland Michell znalazł się w takim momencie życia, kiedy albo powinien coś zmienić albo poddać się rutynie i nie oczekiwać wiele więcej. W pracy uchodzi za sumiennego nudziarza bez perspektyw na naukową karierę, prywatnie tkwi w wieloletnim związku z Val, relacja ta jednak bardziej rani ich oboje niż przynosi szczęście i satysfakcję. Finansowo Roland jest właściwie zależny od swojej partnerki, ona natomiast czuje się niedoceniana, a nawet wykorzystywana. Będąc w tak niewesoło się przedstawiającej sytuacji Roland dokonuje niezwykłego odkrycia, które zmieni losy wielu osób pozornie ze sobą niezwiązanych. Przeglądając w bibliotece starą księgę znajduje szkic listu napisanego własnoręcznie przez studiowanego przez niego wiktoriańskiego poetę. Jest to list do kobiety niebędącej żoną Asha i w ten sposób Roland trafia na ślad tajemniczej relacji poety z Christabel LaMotte, poetką uznawaną zwłaszcza przez współczesne feministki za postać wybitną. By dowiedzieć się więcej o tej dość ekscentrycznej na swoje czasy kobiecie, Roland kontaktuje się z badaczką jej twórczości – Maud Bailey, która sama wywodzi się z rodziny LaMotte. Na pierwszy rzut oka to zupełnie niedobrana para zaczyna śledzić losy Asha i LaMotte, a ich odkrycie z czasem przestaje być jedynie naukową ciekawostką mogącą zmienić ich kariery, a staje się czymś osobistym, czego gotowi będą bronić przed innymi badaczami. Nie oni jedyni są jednak ogarnięci obsesją poznania prawdy, nawet jeśli inni naukowcy kierują się pobudkami innego rodzaju.

Nawet jeśli treść wydaje się być dość prosta i przewidywalna (choć ja bym ją za taką nie uznała – na usta ciśnie mi się raczej słowo „klasyczna”, choć znane nam doskonale rozwiązania nabierają świeżości i stają się chwilami zaskakujące w tych nowych połączeniach, opisanych przez Byatt), to w wypadku „Opętania” forma wysuwa się na pierwszy plan. Czegóż tu nie ma! Romans, listy, wiersze, autobiografia i biografia, naukowe opracowania, powieść gotycka, rozważania na temat teorii literatury, pisania, badania życia pisarzy… A to i tak niecała lista. Byatt niezwykle umiejętnie zmieszała te style, tworząc powieść spójną i bogatą, od której z jednej strony ciężko się oderwać, z drugiej strony miałam raczej chęć delektować się nią powoli niż przeczytać w jedną noc, by jak najszybciej się dowiedzieć, co się dalej działo i jak ta cała historia się skończyła. Nie wszystkie fragmenty uważam za równie ciekawe (zwłaszcza fragmenty poematów nie zawsze mnie zachwycały), całość jednak wydaje mi się niezwykle fascynująca i stanowiąca udany przykład książki, w której „każdy znajdzie coś dla siebie”.

Na początku zupełnie nie mogłam polubić głównych bohaterów, ani tych z czasów współczesnych ani z wiktoriańskich. Z czasem jednak niechęć ustąpiła miejsca sympatii, nawet jeśli wewnętrznie nie zgadzałam się z ich postępowaniem. Ciekawi są także bohaterowie drugoplanowi z obu czasoprzestrzeni, poza może nieszczęsnym Cropperem – amerykańskim badaczem gotowym dosłownie na wszystko, by zdobyć kolejny okaz do swojej kolekcji, a jego głównym narzędziem są pieniądze – trochę to zbyt stereotypowe. Inne postaci także chwilami muszą zmagać się ze zbyt typowymi osobowościami, ale na szczęście posiadają więcej cech ratujących ich od przesady. Od razu polubiłam natomiast Val, co samą mnie zadziwiło, jako że jest jej stosunkowo mało i wiele w niej zgorzknienia i smutku. Mimo tych cech przebija przez nią stłamszona radość życia i widać, że odrobina miłości i zainteresowania jest w stanie jej tę radość przywrócić. Z miejsca polubiłam też inną drugoplanową bohaterkę, bretońską kuzynkę Christabel, której odnaleziony przez kolejną badaczkę dziennik pomaga rozwikłać zagadkę tajemniczego zniknięcia poetki z Anglii na okres kilku miesięcy.

Wspaniała to powieść, w której autorka poukrywała dla czytelników wiele smaczków, które z przyjemnością będę wyszukiwać przy kolejnej lekturze. Nie wszystkie zagadki zostaną rozwiązane, części nie poznają bohaterowie, rozwiązania innych będzie się musiał domyślać już sam czytelnik. Odrobinę przewrotne zakończenie ujęło mnie i usatysfakcjonowało, jak i cała lektura. Warto poświęcić jej czas i przenieść się do tego literackiego świata pełnego poezji, miłości i cierpienia. Jak się okazuje, pewne wątki mogą czekać wiele lat na zamknięcie.

Tytuł: Opętanie
Tytuł oryginału: Possession
Autor: A.S. Byatt
Tłumaczenie: Barbara Kopeć
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka, 2010
Ilość stron: 536
Moja ocena: 6/6

Za książkę serdecznie dziękuje wydawnictwu Prószyński i S-ka.

Booker Prize także ma swojego właściciela

Tegoroczną nagrodę Booker otrzymał Howard Jacobson za swoją książkę „The Finkler Question”. Mam nadzieję, że niedługo będę miała okazję ją przeczytać, bo zapowiada się ciekawie:

Julian Treslove, a professionally unspectacular former BBC radio producer, and Sam Finkler, a popular Jewish philosopher, writer and television personality, are old school friends. Despite a prickly relationship and very different lives, they’ve never quite lost touch with each other – or with their former teacher, Libor Sevick, a Czech always more concerned with the wider world than with exam results. Now, both Libor and Sam are recently widowed, and with Treslove, his chequered and unsuccessful record with women rendering him an honorary third widower, they dine at Libor’s grand, central London apartment. It’s a sweetly painful evening of reminiscence in which all three remove themselves to a time before they had loved and lost; a time before they had fathered children, before the devastation of separations, before they had prized anything greatly enough to fear the loss of it. Better, perhaps, to go through life without knowing happiness at all because that way you have less to mourn? Treslove finds he has tears enough for the unbearable sadness of both his friends’ losses. „The Finkler Question” is a scorching story of friendship and loss, exclusion and belonging, and of the wisdom and humanity of maturity. Funny, furious, unflinching, this extraordinary novel shows one of our finest writers at his brilliant best.

Macie ochotę przeczytać tę pozycję? Słyszeliście o tym autorze? A może jesteście zawiedzeni, że nie wygrał ktoś inny?

Wyzwania: podsumowanie i plany na kolejne

Pierwsza część wyzwania Nagrody Literackie dobiegła końca 30 czerwca i zadowoleniem przyznaję, że udało mi się przeczytać książki na czas, choć ostatnią, „Gnój” Kuczoka, czytałam w całości 30 czerwca wieczorem – wcześniej brakowało czasu, a także wciąż miałam nadzieję na zdobycie „Jadąc do Babadag” Stasiuka. Tak więc poza nagrodą Nike, przeczytane przeze mnie pozycje zgadzają się z tymi planowanymi na początku wyzwania. Do wszystkich napisałam recenzje i niniejszym mogą podsumować wyzwanie:

  • Nike: „Gnój” Wojciecha Kuczoka (5/6)
  • Booker: „Okruchy dnia” Kazuo Ishiguro (5/6)
  • Orange Prize: „Belcanto” Ann Patchett (4-/6)
  • Prix Goncourt: „Francuski testament” Andrei Makine (5+/6)

Zdecydowanie mogę uznać tę część wyzwania za bardzo udaną, ponieważ wszystkie książki, poza nieszczęsnym „Belcanto”, do którego chyba po prostu nie miałam nastroju i zupełnie nie porwała mnie ta historia, przeczytałam z wielką przyjemnością. Nie dziwi mnie przyznanie im nagród, a nazwiska autorów na pewno jeszcze pojawią się nieraz na moim blogu, bo z całą pewnością będę czytać kolejne ich książki. Ciekawa jestem, które nagrody zostaną wybrane do drugiego etapu i już się cieszę na kontynuację tego wyzwania. Oczywiście, po raz kolejny dziękuję niezrównanej Padmie za organizację zabawy.

Tymczasem, by skrócić sobie czas oczekiwania i polepszyć swoją znajomość literatury skandynawskiej, biorę udział w kolejnym wyzwaniu. Himilika zorganizowała wyzwanie Kraje Nordyckie, w ramach którego do 30 listopada należy przeczytać przynajmniej jedną książkę napisaną przez autora z „głównych” państw skandynawskich. W wyborze książek pomogła mi lista sporządzona z czasów Wyzwania Perfyferyjnego, a także… ograniczenia, ponieważ dostępność interesujących mnie książek w bibliotece nie była zbyt duża, a na własnej półce miałam tylko jedną z nich. Po zapoznaniu się z możliwościami i wycieczką do biblioteki, moje plany wyglądają następująco:

  • Dania: „Młyn na wzgórzu” Karl Gjellerup
  • Szwecja: „Hohaj” Elisabeth Rynell
  • Norwegia: „Kradnąc konie” Per Petterson
  • Islandia: „Skugga Baldur. Opowieść islandzka” Sjón
  • Finlandia: „Niech się rozpęta burza” Leena Lander

Jeśli się uda, chcę także przeczytać:

  • Estonia: „Kamienie z nieba” Jaan Kross
  • Laponia: „Podróż na dźwiękach szamańskiego bębna” Ailo Gaup
  • Wyspy Alandzkie: „Katrina” Sally Salminen
  • Wyspy Owcze: „Wyspy dobrej nadziei” William Heinesen

Niestety, nie znalazłam żadnej pozycji z Grenlandii, jedynie książki autorów z innych stron świata, którzy o tym regionie pisali. Może jeszcze uda mi się coś odszukać, ale i bez Grenlandii zapowiada się naprawdę skandynawskie lato.

Ze wspomnień kamerdynera

Kiedy zaczynam czytać klasyk, książkę niezwykle już uznaną i cieszącą się dobrą sławą, zawsze odczuwam pewien niepokój. Przede wszystkim obawiam się stawiania takiej pozycji wymagań, które ciężko będzie spełnić. Po drugie, choć wiem, że to niemądre, obawiam się trochę własnej reakcji. Nie potrafię wmówić sobie, że coś mnie zachwyciło albo nawet jedynie się podobało, jeśli tak nie było. Czy będzie to w takim razie oznaczać, że z moim gustem jest coś nie tak – i to jest właśnie bzdura, z której zdaję sobie sprawę, każdy ma własny gust i tyle… Być może gdzieś głęboko we mnie pokutuje jeszcze szkolne narzucanie zachwytów i kanonów, które znać i wielbić trzeba. I choć wielu klasyków rzeczywiście do mnie przemawia, ten dyskomfort gdzieś tam się pojawia. Nie zmienia to faktu, że z zapałem nadrabiam braki w moim wykształceniu literackim i między innymi dlatego wzięłam się za „Okruchy dnia” Kazuo Ishiguro, która to książka zasłużyła już sobie na miano klasyka. Drugą motywacją było wyzwanie Nagrody Literackie, jako że „Okruchy dnia” otrzymały w 1989 roku nagrodę Bookera.

Kazuo Ishiguro, brytyjski prozaik pochodzenia japońskiego, stworzył książkę iście angielską. Główny bohater, Stevens, uosabia te cechy, które kojarzą się ze stereotypowym Anglikiem, a ponieważ jest on także narratorem powieści, „Okruchy dnia” wprowadzają czytelnika w niezwykły klimat Anglii w latach przedwojennych i pięćdziesiątych. Stevens to kamerdyner w starej posiadłości, której obecnym właścicielem jest młody amerykański bogacz. Na czas swojego wyjazdu pracodawca daje panu Stevensowi urlop, który kamerdyner wykorzystuje na wycieczkę po okolicy, której przez wiele lat swojej lojalnej służby poprzedniemu właścicielowi majątku Darlington Hall nie zdołał poznać. Wyjazd stanowi także pretekst do odwiedzenia panny Kenton, byłej współpracowniczki Stevensa, dziś już mężatki. Podziwiając piękno okolicy, z typową dla siebie systematycznością i pedantyzmem, Stevens prowadzi coś w rodzaju dziennika podróży, adresowanego do nieokreślonych odbiorców, w którym notuje swoje spostrzeżenia i wrażenia. Na pierwszy plan jednak wybijają się wydarzenia z przeszłości: kariera w Darlington Hall, wierność w stosunku do lorda Darlingtona o dość kontrowersyjnych poglądach politycznych, a wreszcie, subtelnie przemycane między wierszami, osobiste uczucia i tęsknoty Stevensa. Podróż staje się zatem okazją do refleksji i pewnego podsumowania dotychczasowego życia, z którego najlepsze lata kamerdyner zostawił już za sobą.

Już od pierwszej strony pochłonęła mnie ta opowieść, najpierw ze względu na piękny, pełen kultury język. Powoli zaczęła intrygować mnie historia kamerdynera, a kiedy skończyłam, żal mi było, że to już ostatnia strona. „Okruchy dnia” to wspaniała książka, która ujęła mnie przede wszystkim formą. Sam pomysł wydaje się mało fascynujący – historia opowiedziana oczami starszego już człowieka, kamerdynera ukrywającego swoje emocje? A jednak to właśnie spodobało mi się najbardziej. Nawet pisząc swoje notatki czy też dziennik, Stevens nie jest zwolennikiem opowiadania o swoich uczuciach, jeśli tylko „nie licują” z zajmowanym przez niego stanowiskiem. Szeroko natomiast pisze o godności, którą uważa za najistotniejszą cechę w swoim zawodzie i postrzega ją między innymi właśnie jako totalną wręcz kontrolę nad emocjami. Stąd czytelnik musi nie tylko składać w jedną historię wspominki bohatera, ale i rozszyfrowywać go nie tylko w oparciu o to, co sam zainteresowany decyduje się przekazać, ale i przesłanek, które znaleźć można w wypowiedziach innych osób. Znamienna jest scena, w której Stevens chwali się (choć oczywiście nie przechwala!), jaki spokój udało mu się zachować w obliczu ciężkiej choroby ojca, jednocześnie przytacza pytanie osoby postronnej o to, dlaczego płacze. Oczywiście zaprzecza łzom, niemniej jednak to pytanie nie znalazło się tam bez przyczyny, kamerdynerowi jednak nie godzi się ulegać słabościom… Chociaż więc Stevens chwilami wydaje się wierny zasadom aż do bólu i przez to ograniczony, miałam wrażenie, że sam przedstawia się w gorszym świetle, niż na to zasługuje. Odbicie tego znaleźć można w jego specyficznej relacji z panną Kenton, która nie mogłaby żywić cieplejszych uczuć do bezmyślnego robota.

Polecam „Okruchy dnia” każdemu, kto lubi takie niespieszne historie, złożone z okruchów wspomnień i refleksji, nie tylko nad życiem bohatera, ale i uniwersalnymi prawdami, które kierują naszymi poczynaniami, nierzadko bez naszej pełnej świadomości. To także opowieść o przemijaniu, o świadomości straty i wierności. O tym, gdzie może zaprowadzić człowieka bezwarunkowa lojalność. Nastrojowa i pełna wdzięku w staromodny sposób, nic nie tracąca przy tym na współczesnym przesłaniu. Naprawdę warto.

Moja ocena: 5/6
Kazuo Ishiguro, „Okruchy dnia” (Prószyński i S-ka, 1997)