Archiwum

Posts Tagged ‘blog’

Nie było mnie, bo…

Wspominałam wcześniej o szykujących się poważnych zmianach w moim życiu, mając nadzieję, że przygotowania nie wpłyną na moje pisanie bloga. Jak widać po częstotliwości pojawiania się recenzji, stało się inaczej, a ja znów wracam, przedstawić moje nowe natchnienie do pisania i mając tym razem nadzieję, że może z małym na świecie blog wreszcie otrząśnie się z marazmu. Tym bardziej, że pod koniec marca stuknęły Herbatnikom już cztery lata! Przyznam, że niemal mnie to zaszokowało, byłam pewna, że prowadzę blog krócej… To oczywiście przyjemna niespodzianka, a mnie trochę głupio, trochę smutno, że zeszły rok był pod względem blogowania tak nieudany. Tym optymistyczniej patrzę więc w blogową przyszłość, bo nietrudno będzie sprawić, żeby rok 2013 wyglądał pod tym względem lepiej!

Pozwólcie też, że przedstawię Wam sprawcę zamieszania! Wojtek ma wszelkie predyspozycje, żeby stać się dzieckiem prawdziwie literackim – w brzuchu mamy będąc uczestniczył w największych na świecie Targach Książki we Frankfurcie, a następnie w znacznie mniejszym, ale swojskim Salonie Ciekawej Książki w Łodzi, gdzie dostał swój pierwszy imienny autograf od Tomka Grzywaczewskiego, autora książki „Przez Dziki Wschód” (Tomek uczestniczył w Long Walk Plus Expedition, zachęcam do przeczytania mojego z nim wywiadu w Archipelagu), wziął udział w konferencji o czytelnictwie organizowanej przez Uniwersytet Łódzki 8 marca, a wreszcie urodził się 2 kwietnia, który to dzień jest podobno Międzynarodowym Dniem Książki dla Dzieci. Już teraz Wojtuś z zainteresowaniem słucha bajek, które czyta mu tata bądź opowiada mama, choć jego cierpliwość jest jeszcze zbyt mała na dłuższe historie. Jest nam szalenie dobrze ze sobą, wysypiamy się oboje, a mały daje mi mnóstwo energii do działania, choć oczywiście czasu na realizację przedsięwzięć mam zdecydowanie mniej… Może jednak z blogiem się uda. Do przeczytania więc! :)

Kategorie:meta, o sobie Tagi: ,

Witajcie w Riverside

Ciężko ostatnio z czasem na czytanie, nie mówiąc już o czasie na pisanie. Tym bardziej, że w dużej mierze zaprząta mnie Archipelag – promujemy najnowszy numer, trwają prace nad kolejnym, wiosennym numerem. Wszystko to daje dużo radości, ale trochę przyczynia się do zaniedbania bloga. Po raz kolejny obiecuję sobie, że będę tu pisać częściej, ale póki co żadne plany dotyczące systematyczności i regularności nic nie dały ;) Co nie oznacza jednak, że nie będę dalej próbować – problemem w dużej mierze jest chyba także fakt, że jak zwykle w kwestii Internetu nie mogę się zdecydować, jak bardzo osobisty może (powinien?) być taki blog – stawiać na recenzje, czy przemycać coś od siebie? Na ile dodaje to blogowi duszy i pomaga odnieść siebie do samych recenzji, a na ile nadaje blogowi „pamiętnikarski” charakter (przeciwko któremu nic nie mam, a nawet bardzo lubię takie blogi – sama jednak już tego próbowałam i chyba nie chcę iść w tym kierunku)? Zastanawiacie się czasem nad tym, gdzie na takiej skali umieszczony jest Wasz blog i czy Wam to pasuje? Do mnie takie pytania powracają zaskakująco regularnie, o czym myślałam ostatnio czytając wpis Czary. Kończę jednak ten przydługi wstęp, bo nie o tym chciałam tu teraz pisać. Chciałam opowiedzieć o książce, która mnie zupełnie oczarowała.

Wszystko zaczęło się mniej więcej rok temu, kiedy z wypiekami na twarzy czytałam notki Ninedin o książkach Ellen Kushner, a kiedy nauczyłam się ich na pamięć uznałam, że czas najwyższy je sobie sprawić, co okazało się przedsięwzięciem rozkosznie niedrogim i dość szybkim (Empik.com, Amazon.co.uk). Niestety, mimo wielkiej radości i częstego kartkowania książek nie byłabym sobą, gdyby nie odleżały one jakiegoś czasu na półce i rzeczywiście, za pierwszy tom cyklu Riverside wzięłam się dopiero na początku tego roku. Tym samym „Swordspoint” stał się moją czytelniczą inauguracją 2012 i jeśli miałabym z tego wyczytywać jakieś znaki, to rok ten zapowiada się wspaniale.

Czytelnik przenosi się do bliżej nieokreślonej stolicy niesprecyzowanego kraju. Miasto jest rozległe, jednak interesujące są dwie dzielnice – Wzgórze, gdzie mieszka arystokracja rządząca miastem i Riverside, portowa dzielnica pełna osób wszelkiego pokroju, których w większości nie chciałoby się spotkać po ciemku. Oczywiście oba światy nie tylko istnieją obok siebie, ale przenikają i to nie tylko na płaszczyźnie pan-sługa. Wszak co drugi arystokrata potrzebuje od czasu do czasu usług szermierza (czy też jak kto woli – mistrza miecza), by walczył za niego w pojedynku bądź pozbył się przeciwnika. Niekiedy z RIverside rekrutowana jest służba, którą można wykorzystać w roli szpiegów, złodziei… Tymczasem dla zbiorowiska z Riverside bogacze to oczywiście pożądany łup, szansa na wzbogacenie się, ale i przetrwanie. Przykładem takiej kariery jest Richard St. Vier, uważany za najzdolniejszego i zabójczo skutecznego szermierza w Riverside. Po krótkim epizodzie, kiedy dał ponieść się sławie i nie tylko pracował, ale i zabawiał się na Wzgórzu, Richard – człowiek o świętej cierpliwości i wzór opanowania – na Wzgórze wraca jedynie, by wykonać dobrze płatną pracę, by potem włóczyć się ze swoim przyjacielem (i kochankiem) po knajpach, pić i zabijać tych, którzy podpuszczeni przez Aleca ośmielają się mu grozić. Ten nieszczególnie urozmaicony sposób spędzania czasu stawia pod znakiem zapytania najnowsze, lukratywne zlecenie – Richard miałby zabić pewną bardzo ważną osobę na Wzgórzu. W historię zamieszani są inni arystokraci, nowoprzybyły do miasta lord Michael Godwin, Księżna Tremontaine, a nawet Alec, którego przeszłość od początku jest jego najpilniej strzeżoną tajemnicą. Cała historia pełna jest intryg, a całość prowadzi do spektakularnego finału.

Streszczanie fabuły jednak w dużej mierze mija się z celem, przecież to wszystko gdzieś już było. Szermierze, dworskie intrygi, tajemnicze tożsamości i przeszłości – jak najbardziej. W przypadku książki Ellen Kushner nie chodzi jednak do końca o to, czego użyła jako fabuły swojej powieści, ale sposób, w jaki ją opisała, unikając wszelkich banałów i powtórzeń, ogranym historiom dając świeżość i nowe życie. Zachwycają zwłaszcza bohaterowie – niejednoznaczni i intrygujący. Choć pozornie także oni wpisują się w jakieś utarte już schematy, nie są „wykalkulowani” na lubienie ich, posiadają dopracowane portrety psychologiczne, w których nierzadko dominują wady, a jednak czytanie o nich to sama przyjemność. Wystarczy spojrzeć na trójkę bohaterów, których można uznać za głównych. Richard jest mistrzem miecza, człowiekiem opanowanym i wiedzącym, czego chce. Nie wiąże się z tym jednak ani żadna tragiczna historia, ani nobilitacja tej postaci. St. Vier pochodzi z nizin społecznych, ma prostolinijny sposób myślenia, którego nie zmieniło zadawanie się z wyższymi sferami i nie ma żadnych oporów, by zabić kogoś niejako dla przyjemności Aleca. Ten drugi z kolei, jest niemal dokładnym zaprzeczeniem typu, do jakiego można by go na pierwszy rzut oka zakwalifikować. Owszem, od początku wiadomo, że nie pochodzi z plebsu (dlaczego jednak postanowił zostać studentem – ot, kaprys), tak więc można mu przypisać tajemniczą przeszłość, pewnie nieszczęśliwą. Jest słaby fizycznie i sam przyznaje się do tchórzostwa, jednak dzielą go lata świetlne od bycia słodką, nieporadną istotką, którą trzeba bronić przed złym światem. O nie, Alec jest wręcz antypatyczny, pyskaty i histeryczny. Niczego nie chce ani od Richarda, ani od nikogo innego, nie jest też jednak typem niepozornego słabeusza, który uratuje świat. Choć oczywiście, ma w zanadrzu pewną niespodziankę. Jest wreszcie lord Michael, którego znów chciałoby się opisać jako rozpieszczonego panicza, zepsutego niedojdę, którego ktoś z nizin musi nauczyć życia. Michael uczy się szybko, ma trzeźwą zdolność oceny sytuacji i potrafi zaadaptować się do każdych niemal warunków. A że lubi korzystać z życia, jest przystojny, młody i mało kto się mu oprze? Tym lepiej dla niego.

Zdaję sobie sprawę, że powyższe charakterystyki brzmią raczej odpychająco, a ja sama nie jestem typem, który lubi „tych złych” i kibicuje ciemnej stronie mocy. Wszystkich trzech bohaterów polubiłam z miejsca, a Alec z gracją wskoczył na moją listę (długą dość) postaci ulubionych. Chodzi mi o to, że Kushner nie boi się pokazywać swoich bohaterów w niekoniecznie pozytywnym świetle, obdarzać ich wadami i ułomnościami, mimo że przede wszystkim przyciągają i fascynują. To wyjście poza stereotypy ma też odbicie w samym gatunku – „Swordspoint” zaliczane jest do fantastyki, jednak szukając jakichkolwiek nadnaturalnych zjawisk można się zawieść – nie ma tu bowiem nic typowo fantastycznego, ani grama magii, ani jednego dziwnego stworzenia czy cechy. To po prostu alternatywna historia nienazwanego kraju i chyba tylko dlatego wielbiciele etykietek wrzucają „Swordspoint” do worka z fantastyką i oddychają z ulgą. Powieść ta jednak wybija się ponad takie kwalifikacje, co samo w sobie już jest dla mnie plusem.

Jest i wreszcie wspaniała historia miłosna, ani razu nie wyciągnięta na pierwszy plan, która jednak decyduje w pewnym sensie o losie całego spisku i bohaterów, choć większość z nich nigdy nie zda sobie z tego sprawy, a nawet główni zainteresowani z łatwością znajdą inne wytłumaczenie dla swoich czynów, co jednak nie zmienia faktów. Tu jednak też polecam notki Ninedin, gdyż ona ujęła to właściwie idealnie i nie potrafię już nic ponad to dodać.

Zastanawiam się więc tylko, dlaczego wciąż nie ukazała się żadna książka Ellen Kushner po polsku? Pewna jestem, że znalazłoby się grono zachwyconych czytelników. Mnie pozostaje się tylko cieszyć, że reszta czeka na mnie na półce i specjalnie odwlekam moment, kiedy po nie sięgnę, by móc się tą chwilą cieszyć. (Oraz mam inne książki, które niestety z różnych względów muszą znaleźć się jako pierwsze w kolejce…)

Tytuł: Swordspoint: A Melodrama of Manners
Autor: Ellen Kushner
Wydawnictwo: Spectra Books, 2003
Ilość stron: 368
Moja ocena: 6/6

A pod choinką znalazłam…

Mam nadzieję, że Wasze Święta były równie cudowne, jak moje. Zawsze są, atmosfera magiczna wręcz, ciepło, rodzinnie, radośnie. Aż mam energię do działania, pisania, o czytaniu nie wspominając! Tymczasem po prostu nie wytrzymam i podzielę się z Wami moją radością. Oto książkowe prezenty, które znalazłam pod choinką!

Tym samym dołączam do szacownego grona posiadaczy e-czytników i choć zarzekałam się, że właściwie mi takie cudeńko niepotrzebne, cieszę się z niego szalenie i powoli orientuję w jego możliwościach i funkcjach. Wiem, że część z Was już ma spore doświadczenie w obsłudze Kindle’a, może macie jakieś wskazówki, o których początkujący użytkownik nie ma pojęcia, a warto to wiedzieć? Albo czegoś unikać? Przy okazji – wiem, że istnieje możliwość subskrypcji blogów na Kindle’a – czy wiecie, jak to zrobić?

Oczywiście niemniej cieszą książki papierowe. Dostałam też aż jedenaście różnych herbat, zestaw zimowy mam więc idealny. Teraz już mogą mnie zasypać śniegi!

Nowe notki pojawią się wkrótce, ja odpoczęłam i mam nowe pomysły na bloga i nie tylko… Zastanawiam się też nad przeprowadzką, na blogspot. Jakie są Wasze doświadczenia z tym serwisem? Szkoda byłoby mi porzucić tego, co już tu stworzyłam, ale ograniczenia wordpressa chwilami doprowadzają mnie do szału. Lepiej zostać, czy się przenosić? Sama jeszcze nie wiem :)

A tymczasem pozdrawiam ciepło i w ramach bonusu – Simon pragnący zostać prezentem:

Na koniec, na początek

Koniec roku sprzyja podsumowaniom, rozliczeniom i rozmaitym refleksjom na tematy przemijania, sukcesów bądź porażek w realizowaniu planów z zeszłego roku. Nie jestem dobra w tworzeniu zestawień i statystyk, ale z wielką uwagą i zainteresowaniem czytam te na zaprzyjaźnionych blogach. Bardzo lubię dowiadywać się, co ktoś uznał za książkę roku (ja raczej nie byłabym w stanie dokonać takiego wyboru), ile książek przeczytał, jak generalnie je oceniał i wszystko to, co dana osoba normalnie zamieszcza na swoim blogu. W tym roku na Herbatnikach niczego takiego nie zamieszczę, ale w przyszłym roku – kto wie? Może nauczę się robić listy ulubionych rzeczy, podsumowania, zaprzyjaźnię się też ze statystyką.

Nowy Rok natomiast motywuje mnie nieodmiennie do postanowień i lubię je robić. Zawsze przyjemność sprawiało mi robienie list zadań, planów do zrealizowania i pomysłów (wyjątkiem jest lista rzeczy, które powinnam spakować jadąc w podróż. Kiedyś taką robiłam, ale znielubiłam tę czynność… Chyba powinnam powrócić do tego nawyku, bo mimo wszystko jest zwyczajnie praktyczny). Z realizacją jest różnie, ale jaka to za radość, kiedy można z listy wykreślić zrealizowany punkt! Wprawdzie w tym roku nie dałam rady (jeszcze) spisać moich planów, te blogowe wyklarowały się już jakiś czas temu. Oto kilka z nich:

  • Przede wszystkim więcej czytać. Mniej marnować czasu na bezmyślne spędzanie czasu przed komputerem, a więcej – na czytaniu.

  • Uważniej wybierać lektury. W tym roku trafiło mi się kilka książek, które przeczytałam namówiona przez kogoś, nie mając do nich przekonania. Biorąc pod uwagę ile książek czeka chociażby na półce, nie wspominając o niekończącej się liście tych do przeczytania z biblioteki lub zaopatrzenia się w nie w przyszłości, szkoda czasu na lektury, do których nie jestem nastawiona entuzjastycznie. Oczywiście, co jakiś czas mam ochotę sięgnąć po książkę, o której niewiele wiem i nierzadko zaskoczenie jest jak najbardziej na plus. Przede wszystkim chcę się jednak skupić na książkach, które od dawna chciałam przeczytać.

  • A skoro o tym mowa – chcę czytać więcej książek z moich własnych zbiorów. Patrzą na mnie z takim wyrzutem, że zaczyna być mi wstyd.

  • Inna ważna sprawa – w tym roku nie przeczytałam żadnej (!) książki po angielsku, nie licząc tych potrzebnych do pracy magisterskiej. Jestem na siebie zła i na pewno mam zamiar zmienić to w tym roku.

  • Chcę więcej czytać polskiej literatury, wyrabiać sobie zdanie o rodzimych pisarzach i pisarkach, choć raz znać jakąś pozycję nominowaną do Nagrody Nike, na przykład.

  • A wreszcie – bardziej przykładać się do prowadzenia tego bloga, pod wieloma względami.

Z innych ciekawostek, zarejestrowałam się na portalu Lubimyczytac.pl i spodobało mi się tam. Oczywiście, tego rodzaju strona nie zastąpi bloga, ale ma swoje plusy, jak choćby stworzenie własnej biblioteczki w Internecie. Wreszcie będę miała odpowiedź na stwierdzenia „Ee, ja to ci książek nie dam, bo nie wiem, jakie masz, jakie czytałaś…” ;) Zresztą, chyba zwyczajnie lubię takie miejsca (tak, jak nie cierpię nieszczęsnego Facebooka, choć mam tam konto i z kilku powodów nie będę go kasować, przynajmniej póki co). Niestety, głupi wordpress nie pozwala mi tu wkleić uroczej wklejki, jaką Lubimy Czytać dla mnie generuje…

Jeszcze raz – wszystkim moim Czytelnikom życzę jak najradośniejszego roku 2011. Dziękuję za wszystkie odwiedziny, komentarze i ciepłe słowa. Jest mi bardzo miło :)

Porozmawiajmy o blogach…

Blog Forum Gdańsk 2010

Nie wiem jeszcze, czy dane mi się będzie wybrać, ale może być ciekawie, zachęcam więc do przejrzenia programu, może się wybierzecie?

Kategorie:wydarzenia Tagi: , , ,