Archiwum

Posts Tagged ‘polska’

Kresowa lekcja historii („Ukraiński kochanek” Stanisław Srokowski)

Sięgając po książkę „Ukraiński kochanek” nie miałam większego pojęcia, na co się porywam. Nazwisko autora, Stanisława Srokowskiego, nie mówiło mi zbyt wiele. Owszem, przeczytałam o nim krótkie notki, tę z tyłu okładki i kilka w serwisach o książkach zanim sobie powieść kupiłam, nie miałam jednak świadomości, jakiego rodzaju pisze on literaturę. Sam opis powieści stworzony przez wydawcę niezwykle mnie zachęcił, jednak wprowadził też w błąd, choć nie ukrywam, że wina może leżeć po mojej stronie. W sumie wszystko to, o czym napisano na okładce w książce jest, jednak ja oczekiwałam zupełnie czegoś innego jeśli chodzi o nastrój, czy może raczej formę opowieści…

Przede wszystkim myślałam, że będzie to opowieść o wielkiej miłości z wojną i ważnymi zmianami dziejowymi w tle. Że bohaterowie i ich losy będą odzwierciedlać dramaty mieszkańców Kresów z czasów międzywojnia i drugiej wojny światowej. Wreszcie, że wczuwając się w historię odnajdę ducha tamtych czasów obecnego na ziemiach kresowych. Mój problem polega na tym, że to wszystko teoretycznie w „Ukraińskim kochanku” się znajduje, żaden z obiecanych w okładkowej notce walorów nie jest zmyślony, ale… W moim odczuciu wszystkie te elementy są przedstawione… niejako odwrotnie, niżbym się tego spodziewała. Ciężko mi to opisać jednym słowem, już się więc tłumaczę. Otóż owszem, mamy tutaj przedstawiony romans Polki, córki bogatego młynarza imieniem Kasia Kukułka z ukraińskim chłopakiem, Mitią, jednak ten romans to tylko pretekst, żeby pokazać dwie społeczności. Generalnie bohaterowie są bardziej przedstawicielami swojej narodowości, grupy społecznej czy religijnej, a nie konkretnymi osobami, poza niewielką grupką głównych postaci (a bohaterów mamy w książce naprawdę sporo), ich charaktery są tylko zarysowane, mają po jednej bądź dwie cechy opisujące i aż zanadto widać rolę, jaką mają spełnić. Świetnym przykładem są na to dwie przyjaciółki Kasi, Żydówka Salcia i Ukrainka Ksenia, dzięki którym czytelnik ma niejako wgląd w sytuację Żydów i Ukraińców w rodzinnej wiosce bohaterki, ale o samych dziewczynkach poza kilkoma raczej suchymi faktami nie dowiemy się zbyt wiele. To samo tyczy się wydarzeń, miejsc, wszystkiego tego, co zwykło się nazywać tłem obyczajowym bądź historycznym dla bohaterów. Tutaj sytuacja znowu jest moim zdaniem w jakiś sposób odwrócona i tak naprawdę bohaterowie są tylko pretekstem, żeby opisać dany fragment historii, przedstawić powojenne miasto lub dramat ludności żydowskiej, polskiej czy ukraińskiej. Autor wydaje się posyłać bohaterów w konkretne miejsca tylko po to, by móc o nich napisać, wprowadza pojedyncze postaci, które potem znikają w mrokach fabuły jedynie po to, by mogły opowiedzieć o wydarzeniu, które miało miejsce w innym mieście czy kraju, do którego główni bohaterowie nie dotarli, a jeśli postaci wprowadzić się nie da, to zaraz zaginiony kuzyn bądź przyjaciel z dawnych lat napisze list te wydarzenia w detalach opisujący. Sytuacja nasila się jeszcze bardziej w części drugiej kresowej sago Srokowskiego, gdzie cała fabuła gubi się pośród opisów historycznych, pośród odkrywania nieznanych dotąd szczegółów historii Kresów. Przodują w tym monologi Artura, kuzyna młynarzowej, który przyjmuję rolę demaskatora ówczesnej historii – opowiada, wyjaśnia, na każdą sytuację posiada odpowiedni dokument, ma wgląd w tajne papiery należąc do podziemia i generalnie staje się historykiem swoich własnych czasów.

Uwielbiam powieści i oczekiwałam powieści. Chciałam historii miłosnej z wojną w tle, ludzkich dramatów i głębi psychologicznej. Dostałam lekcję historii i mimo, że poczułam się zawiedziona, a brutalne szczegóły mocno mnie odrzuciły (i tak, wiem, że sama zdecydowałam się na czytanie o wojnie, ale wszystko można bardzo różnie opisać, także wojenne dramaty i okrucieństwo), bo Srokowski nie szczędzi czytelnikowi żadnych detali torturowania niewinnych ludzi, w tym malutkich dzieci (ja oczywiście radośnie wzięłam się za lekturę będąc w ciąży, co jest już wyłącznie moim błędem – mimo to zdecydowanie nie polecam na ten okres, można się nabawić koszmarów), to jednak nie mogę tej książki spisać na straty, bo wbrew wszystkiemu, co tu napisałam, warto „Ukraińskiego kochanka” przeczytać. Przede wszystkim właśnie dlatego, że jest to lekcja historii i to takiej, której nie znajdzie się w podręcznikach szkolnych, o której wiadomo naprawdę niewiele, mimo że przecież druga wojna światowa wydaje się niemal już nie mieć przed nami tajemnic. Powiedzieć, że autor solidnie się do pisania przygotował, to wręcz za mało, bo cała książka pełna jest odwołań do dokumentów, wszystko poparte jest konkretnymi faktami, nazwiskami, nie można Srokowskiemu zarzucić nadużyć, wypaczania historii, naciągania jej. To przede wszystkim książka historyczna, ubrana w przyciasne szatki powieści. Jeśli tak się do niej podejdzie od początku, nie powinna zawieść, a raczej pewnie zafascynuje, nie mówiąc o walorach informacyjnych. Ja nie tego się spodziewałam, nie tego chciałam i mimo całego docenienia, nie zachwyciłam się. „Zdradę” natomiast odrzuciłam na kilka rozdziałów przed końcem uznając, że po prostu nie mam już siły czytać czegoś, co mi nie odpowiada i wprowadza w fatalny nastrój. Z drugiej strony cieszę się, że teraz wiem o historii Kresów znacznie więcej, choć bolesna to wiedza…

Tytuł: Ukraiński kochanek
Autor: Stanisław Srokowski
Wydawnictwo: Arcana, 2008
Ilość stron: 500
Moja ocena: 4/6

Zimowy Archipelag – już jest!

W siódmym numerze za temat przewodni obrałyśmy CIAŁO – temat stosunkowo rzadko poruszany w kontekście literatury, mimo że każdy bohater ciało posiada, co stwarza nieograniczone wręcz pole do popisu dla pisarzy. Jak traktują je autorzy? Nadzwyczaj często zwracają uwagę na cielesność, gdy ona zawodzi, gdy nie spełnia naszych oczekiwań, gdy boli i upokarza. Ciało zdrowe, piękne i silne, zdawałoby się, nie stanowi aż takiego wyzwania, przyjmuje się je często za pewnik, a ono też ma prawo dawać się we znaki.

Pochylamy się nad schorowanymi i sprawiającymi ból ciałami bohaterów literackich. Analizujemy cierpienie i chorobę Haliny Poświatowskiej, o której często pisała w swych dziełach. Rozkładamy na czynniki pierwsze stosunek Elfriede Jelinek i tytułowej bohaterki jej powieści pt. „Pianistka” do ciała, szukając wspólnych mianowników. Badamy, jak ciało i cielesność opisywane są w Biblii. Literatura japońska często zahacza o tematykę cielesności, na wybranych przykładach omawiamy traktowanie kobiecego ciała przez pisarzy z Kraju Kwitnącej Wiśni. Rozważamy, czy „Gargantua i Pantagruel” faktycznie mogą szokować i oburzać czy bardziej bawić i śmieszyć ujęciem cielesności przez autora książki, François Rabelais’go.

Tropimy ślady natury w powieściach i opowiadaniach norweskiego pisarza Tarjei Vesaasa. Rozmawiamy z Anne B. Ragde, pisarką również pochodzącą z Norwegii, o rodzinie, jej ojczystych stronach i pasjach życiowych. Pochylamy się znów nad literaturą japońską, skupiając uwagę na pisarzach chrześcijańskich z tego kraju oraz szukając kontekstów interpretacyjnych w powieści „Kobieta z wydm” Kōbō Abe i filmie o tym samym tytule Hiroshiego Teshigahary. Włochy obecne są w siódmym numerze w kontekście kulinarnym, pozwalając posmakować piadiny oraz odbyć literacką wycieczkę do przepięknej Wenecji. Zachęcamy do zwrócenia uwagi na „Novecento” Alessandro Baricco, książkę, stanowiąca źródło inspiracji dla filmowców i reżyserów teatralnych.

Próbujemy uporządkować termin „realizm magiczny”, cofając się do źródeł i genezy jego powstania. Zamyślamy się nad potęgą słowa, pisanego i mówionego, i dumamy nad egzystencją wraz z Tomaszem Różyckim, autorem zbioru wierszy „Księga obrotów”. Zastanawiamy się też nad życiem, tożsamością i twórczością Rafała Wojaczka, skupiając się na filmowych portretach poety. O egipskim nobliście Nadżibie Mahfuzie rozmawiamy z tłumaczką literatury arabskiej Jolantą Kozłowską. Przybliżamy postać francuskiego rysownika i autora powieści graficznych Christophe’a Chabouté. Bolejemy nad wykorzystywaniem znanych postaci bajkowych i opowieści do tworzenia niepotrzebnych sequeli.

Przybliżamy ciekawe budynki bibliotek na całym świecie. Opowiadamy o najnowszych trendach czytelniczych w Indiach i Chinach. Zdajemy relację z I Salonu Ciekawej Książki, łódzkich targów książkowych, nad którymi „Archipelag” objął patronat. Przedstawiamy autorów i ich dzieła, które w ostatnich kilku miesiącach nagrodzone zostały prestiżowymi wyróżnieniami literackimi. Jak w każdym numerze recenzujemy interesujące książki z rynku polskiego i rynków światowych.

Organizujemy kilka konkursów i zabaw literackich. Przypominamy postacie fikcyjnych pisarzy w filmach. Wraz z serwisem Lektury Reportera zapraszamy do konkursu, w którym wygrać można zbiór reportaży polskich autorów. Nagrody książkowe czekają też na zwycięzców naszego stałego quizu.

Życzymy przyjemnej lektury!

Jeśli chodzi o teksty mojego autorstwa, to zapraszam gorąco do przeczytania moich trzech recenzji: „Kurdystan. Bez miejsca na mapie”, „The Uninvited” oraz „Każdy zrobił, co trzeba”. Przeprowadziłam także wywiad z arabistką i tłumaczką Jolantą Kozłowską, która tłumaczyła książki Nadżiba Mahfuza i swego czasu spotkała się z tym pisarzem i Noblistą. Wreszcie, zapraszam do przeczytania relacji z I Salonu Ciekawej Książki mojego autorstwa.

„Dojczland” po słowiańsku

Choć nazwisko Andrzeja Stasiuka było mi znane już od dawna, do tej pory nie miałam okazji przeczytać żadnej z jego książek. Miałam nadzieję nadrobić te zaległości przy okazji wyzwania czytelniczego Nagrody Literackie, jako że „Jadąc do Babadag” dostało nagrodę Nike. Niestety, zamówiłam książkę na Allegro i pomimo wpłaty, książki nigdy nie miałam przyjemności zobaczyć na własne oczy. Od tamtej pory poszukuję tej książki w bibliotece, ale jak dotąd zawsze ktoś zdąży mnie ubiec i wypożyczyć przede mną. Będąc coraz bardziej ciekawa tego pisarza, zdecydowałam się pożyczyć którąkolwiek pozycję jego autorstwa i sprawdzić, czy w ogóle spodoba mi się jego styl. Wybór padł na „Dojczland”, choć był to wybór ograniczony przez dostępność tytułów Stasiuka w bibliotece. Spotkałam się ze stwierdzeniem, że „Dojczland” jest różne od większości książek tego autora. Póki co nie jestem w stanie tego stwierdzić, ale mam nadzieję, że nie jest to do końca prawda. Ponieważ „Dojczland” mnie zachwyciło.

Zastanawiałam się, jak tak szeroki temat można zmieścić w tak niewielkiej objętościowo książeczce o sporej czcionce. Spodziewałam się bowiem książki o Niemczech. O Niemcach, ich kulturze, historii. I teoretycznie o tym właśnie jest „Dojczland”. Teoretycznie, bo temat tego kraju tak naprawdę służy jedynie za podstawę do spisania własnych przemyśleń. Stasiuk opisuje swoje wrażenia dotyczące podróży do Niemiec w celach promocyjnych, spotkań autorskich i uczestniczenia w pewnych niemieckich wydarzeniach literackich. Są to więc podróże pisarza, który najlepiej czuje się w innych niż niemieckie szerokościach geograficznych i do nich też wraca myślą. Przywołując znane obrazy, zajmujące specjalne miejsce w jego sercu, czuje się na siłach zmierzyć z odmienną rzeczywistością Niemiec. Sam przyznaje, że podróż do tego kraju działa jak wizyta u psychoanalityka, odbyta we własnym zakresie.

Przez Niemcy zdarzyło mi się kilkakrotnie przejeżdżać, spędziłam także jeden dzień w Berlinie i kilka nad Jeziorem Bodeńskim. Za każdym razem były to wycieczki rodzinne, a ja byłam na tyle mała (powinnam napisać ‘młoda’? Wszak byłam już nastolatką…), że bardziej niż kraj i ludzie go zamieszkujący interesowały mnie zabytki i ładne widoki. Moim podróżom brakowało refleksyjności i chwili zadumy, która promieniuje wręcz z tekstu Stasiuka. Jego zdaniem w Niemczech można poczuć prawdziwą samotność, a także melancholię. I właśnie melancholia, chwilami pełna ciepła, humoru, czasami natomiast krytyki, jest mocną stroną książki. Pięknie opisana, wypełniająca także czytelnika podczas lektury. Czytając „Dojczland” nie zwiedzimy zabytków, niewiele przeczytamy o historii, którą przecież przeciętny Polak zna dość dobrze (mam nadzieję, że nie przesadzam tu z optymizmem), poznamy natomiast refleksje Stasiuka z jego podróży, obserwacje dotyczące Niemców, ale także rodaków autora, ich kompleksu na punkcie Niemców. Zachwyciło mnie spojrzenie na Polskę jako kraj, który znajdując się na styku wschodu z zachodem nie do końca potrafi odnaleźć się w żadnej z tych konwencji, będąc zanadto wschodnim w Niemczech i za bardzo zachodnim, „europejskim”, podróżując w głąb Rosji. Oczywiście, nie twierdzę, że dotyczy to wszystkich Polaków, ale sama zaobserwowałam podobne zależności, zwłaszcza u tych mieszkańców Polski, którzy Polakami się czują (w znaczeniu przywiązywania wagi do kraju urodzenia jako ojczyzny, doskonale wiem, że swoją prawdziwą ojczyznę można znaleźć daleko od miejsca urodzenia…). Przemawia do mnie odrzucenie kierunków geograficznych i szukania własnej tożsamości w słowiańskiej grupie etnicznej, która choć zapomniana, może być Polakom bliższa, niż mogłoby się wydawać. Tak przynajmniej wynikałoby z lektury „Dojczland” i ja przychylam się do tej teorii. O słowiańskości i tożsamości kulturowej oraz narodowej człowieka mieszkającego całe życie w jednym kraju mogłabym zresztą długo pisać. Stasiuk sprowokował mnie to przemyślenia tego tematu od nowa, co zdecydowanie przypadło mi do gustu.

Styl Andrzeja Stasiuka odpowiada mi, spodobało mi się subtelne mieszanie nastrojów, poetycka melancholia przerywana chwilami dość mocnym żartem. Wiele myśli i refleksji dało do myślenia. Teraz wiem, że na pewno sięgnę po kolejne książki tego autora i nawet jeśli będą znacząco różnić się od „Dojczland”, myślę, że powinnam znaleźć w nich coś dla siebie. Gorąco polecam zapoznanie się z tym krótkim utworem, który czyta się błyskawicznie i po lekturze pozostaje żal, że tekst był tak krótki. Z chęcią przeczytałabym drugie tyle.

Moja ocena: 5/6
Andrzej Stasiuk, „Dojczland” (Czarne, 2007)

. . .

Wciąż nie wiem, co powiedzieć i jak ubrać w słowa to, co czuję po dzisiejszej tragedii, katastrofie, w której zginął Prezydent RP oraz wiele innych wybitnych osób. Nawet jeśli nie zgadzałam się z ich poglądami, nawet jeśli ich stanowisko było mi zupełnie obce – to nie ma dziś nic do rzeczy. Śmierć czyni wszystkich takimi samymi, tylko ludźmi. Aż ludźmi. Mam nadzieję, że wszyscy będziemy dążyć do wznoszenia się ponad podziały, nie tylko polityczne.

Jest mi niezwykle smutno. Nie mam słów, wydarzenie wstrząsnęło mną ponad moje wyobrażenia. Składam kondolencje rodzinom, przyjaciołom i współpracownikom ofiar.

Kategorie:wydarzenia Tagi: