Strona główna > książki, o sobie > Korespondencja z piekła rodem

Korespondencja z piekła rodem

Chciałam napisać jakiś wstęp do tej notki, wyjaśniający, czemu nie piszę tak często, jak to sobie sama zaplanowałam. Po krótkim rachunku sumienia doszłam do wniosku, że albo uraczę Was osobistymi historiami, które przecież nie muszą Was interesować, a których postanowiłam tu raczej unikać, albo napiszę bełkot nic nie wnoszący do sprawy (co właściwie robię w tym właśnie momencie). Cóż. Napiszę więc ogólnie, że krótka przerwa w blogowaniu wbrew obietnicom spowodowana jest głównie przez pracę oraz zbliżającą się datę wydania kolejnego numeru Archipelagu, a także pragnienie udomowiania własnego mieszkania i stos korespondencji czekający na odpisanie. W autobusie czytam absolutnie przecudowne „Odkrycie nieba”, w czym przeszkadzają mi jakieś niezrozumiałe ośmiogodzinne przerwy na pracę, w domu natomiast „Opętanie”, które też bardzo mi się podoba, ale niestety teraz przegrywa z „Odkryciem nieba”. Poza tym nie mogę doczekać się wiosny oraz kolejnego weekendu, kiedy mogę się wreszcie wyspać i nie mam koszmarów (dziś śniła mi się odcięta martwa ręka, która spadła na mnie przez wentylator w suficie i zaczęła dusić). Tymczasem jednak zbiegło się kilka przyjemnych wydarzeń dających mi motywację do napisania jednej z zaległych recenzji, co bardzo mnie cieszy. Tyle tytułem wstępu (teoretycznie wiem, że przerwa na blogu nie była taka długa, mnie jednak wydaje się, że nie pisałam tu od miesięcy… pojęcie czasu bywa zwodnicze).

Książka „Listy starego diabła do młodego” została mi pożyczona dzięki mojej recenzji „Autobiografii diabła” – inaczej pewnie byśmy z koleżanką Pauliną nie podjęły tego wątku, a sama lektura raczej by mi sama w ręce nie wpadła. Zaczynając czytać tę króciutką książeczkę oczekiwałam czegoś podobnego do powieści Lee – historii obnażającej proste prawdy oparte na chrześcijańskiej doktrynie w sposób poruszający i dający do myślenia. C.S. Lewis napisał jednak dzieło innego rodzaju, choć niewątpliwie dużo bardziej niż „Autobiografia…” skłaniające do przemyśleń.

Sam tytuł oczywiście sugeruje nam już ogólny zarys treści książki. Krętacz, wysoko postawiony w hierarchii piekielnej diabeł, pisze pouczające listy do swojego bratanka (bądź też siostrzeńca), dając mu dobre rady w kwestii zajmowania się jego pacjentem. Młody diabeł rzecz jasna nikogo nie leczy, próbuje natomiast spowodować, by pewien młody Anglik skazał własną duszę na potępienie. Diabeł nie jest bowiem w stanie człowieka do niczego zmusić, jedynie podsycać jego złe skłonności, próbując mącić mu w głowie i wykorzystywać jego słabości przeciw niemu, by jak najbardziej zaszkodzić moralności. Fabuła książki jest dość szczątkowa, ale nie o nią tutaj chodzi. „Listy…” to raczej mały traktat filozoficzny, obnażający bezlitośnie ludzkie wady i słabości, niekoniecznie z perspektywy chrześcijańskiej, ale moralności w ogóle. Każdy list rozprawia o wybranej cesze lub sytuacji, w której każdy może się znaleźć i ulec złym przyzwyczajeniom bądź z nimi wygrać. Czytelnik nie znajdzie tu jednak wytycznych i rad, jak żyć się powinno – Krętacz poucza swego krewnego jedynie w kwestii doprowadzenia człowieka do zguby. Znajdziemy więc niekiedy wręcz zaskakująco trafne obserwacje i przemyślenia nad ludzkimi skłonnościami (nie tylko negatywnymi), brak tu jednak uproszczonych rozwiązań, czy aforyzmów dotyczących prawego postępowania. Zostajemy sam na sam ze zdiagnozowanym problemem, który możemy odnaleźć także w sobie i sami decydujemy, co dalej.

C.S. Lewis przyznaje we wstępie, że irytuje go przedstawianie przez artystów zła jako czegoś fascynującego i zwracającego uwagę, podczas gdy dobro jawi się jako coś nudnego i w żaden sposób nie porywającego. I rzeczywiście, nierzadko to źli bohaterowie w książkach i filmach zostają w pamięci na dłużej, podczas gdy dobrzy są tacy sami i szybko zlewają się w jedno. Osobiście nigdy nie zachwycałam się czarnymi charakterami tylko dlatego, że stali po ciemnej stronie, jednak często łapałam się na podobnej refleksji. Nawet we wspomnianej już „Autobiografii” to diabeł fascynuje i przyciąga, podczas gdy dobro reprezentowane jest przez rozmodloną staruszkę odgrywającą rolę dobrej cioci bohatera, z której mieszkania zawsze pachnie świeżym ciastem i słychać głosy koleżanek zebranych na spotkaniu kółka różańcowego. Obrazek to wyświechtany, strasznie prosty i nieco przaśny, niestety. Lewis natomiast pozostaje wierny swoim zasadom – u niego to siły dobra są intrygujące, tajemnicze i pociągające. Diabły natomiast tkwią w sztywnej hierarchii przypominając korporacyjnych urzędników, nudnych i skupionych jedynie na pracy. Choć wydaje się to oczywiste, dla mnie był to miły powiew świeżości.

Przeczytałam „Listy starego diabła do młodego” w odpowiednim okresie. Książka zachęciła mnie do przemyśleń i przeanalizowania pewnych sfer życia, zapewniając także przyjemnie spędzony czas. Każdemu polecam tę krótką lekturę, na pewno nie będzie to zmarnowany czas.

Tytuł: Listy starego diabła do młodego
Tytuł oryginału: The Screwtape Letters
Autor: Clive Staples Lewis
Tłumaczenie: Stanisław Pietraszko
Wydawnictwo: Media Rodzina, 2005
Ilość stron: 180
Moja ocena: 4+/6

  1. 23/03/2011 o 1:31 pm

    Mnie też zawsze zastanawia ten powszechny odbiór piekła jako miejsca ekscytującego, gdzie można robić różne „grzeszne” rzeczy, które są zakazywane przez kościół, a więc fajne. Ja osobiście zawsze kojarzyłam piekło z wojną – nieustanny strach i ból, nic pociągającego. Jestem nudna – „źli bohaterowie” rzadko wydają mi się pociągający. Nawet w Wichrowych wzgórzach wolałam Lintona od Heathcliffa ;)

    • 24/03/2011 o 10:24 pm

      O tak, piekło jako miejsce ogarnięte wieczną wojną, strachem i bólem – to by się zgadzało. Dla mnie piekło to także pierwsze skojarzenie, które przychodzi mi na myśl w odniesieniu do świata przedstawionego w „Roku 1984”. Jeśli o bohaterów natomiast chodzi, to zdarzało mi się lubić tych złych, którzy nigdy tak do końca źli nie byli, co właśnie pozwalało mi ich lubić. Można by na to tak spojrzeć – właśnie ten pierwiastek dobra mnie do nich przyciągał, bo nigdy nie zdarzyło mi się lubić postaci złej do szpiku kości.

  2. 27/03/2011 o 1:06 am

    Przeczytam, na pewno.

  1. No trackbacks yet.

Dodaj komentarz